wtorek, 27 stycznia 2015

Jak urodzić bez bólu i z uśmiechem na twarzy czyli historia mojego porodu

Mój poród bez bólu

Termin mojego porodu przypadał na 31.12.2014 r. Do ok 34 tc starałam się nie myśleć o tym co mnie czeka ….Niestety czas nieubłaganie mijał a z nim mój poziom lęku przekraczał już najwyższą skalę.
Informacje od koleżanek, czytane posty na forach budziły we mnie tak ogromny stres, że nawet chęć przywitania naszej Matyldy na świecie nie była tak silna I gdyby to było tylko możliwe, to podejrzewam,że chodziłam bym w ciąży kolejne 9 miesięcy, żeby tylko nie myśleć o tym, że poród tuż tuż.
Myśli: jak to będzie? Czy wytrzymam? Czy dam radę?Jak coś pójdzie nie tak? Przed oczami miałam wszystkie historie koleżanek, które rodziły nie dawno, bratową, która jest po 3 porodach I która nawet nie chciała mi opowiadać jak było, żeby mnie nie straszyć.
Od początku ciąży razem z mężem planowaliśmy wspólny poród I staraliśmy się do niego jak najbardziej przygotować (chodziliśmy na szkołę rodzenia). Od samego początku wiedzieliśmy, że jeżeli wszystko będzie po naszej myśli to rodzić będę na Inflanckiej (mój lekarz prowadzący pracuje w tym szpitalu), mąż się tam urodził (chcieliśmy podtrzymać tradycję), a poza tym przynajmniej w takim dniu  nie chciałam się martwić o tzw “warunki” (czysty prysznic itp.)
Czym bliżej była “godzina 0”, tym więcej osób chętniej dzieliło się swoimi historiami z porodówek.
I tak , któregoś wieczoru zawitała do nas nasza sąsiadka, która rodziła ok 8 mc temu na Madalińskiego – zapamiętaliśmy jedno zdanie: “mój poród był szybki – trwał 4h, gdybym mogła coś zmienić zrobiłabym tylko jedno: wykupiłabym położną – myślę, że wtedy nie miałabym takiej  traumy”.
Po tym zdaniu razem z mężem jednogłośnie stwierdziliśmy :”wykupujemy położną” - Od razu jakoś zrobiło mi się lżej na duszy I poziom stresu spadł – poczuliśmy, że nie jesteśmy sami, że będzie osoba do której możemy zadzwonić o każdej porze dnia I nocy, że będzie ktoś, kto się na tym zna I będzie kontrolował cała akcję.
Na następnej wizycie u mojego gin zapytałam czy może nam kogoś polecić ? Lekarz polecił na Ewę Klik I od tego momentu “moje życie się zmieniło:)”. Już po krótkiej rozmowie telefonicznej wiedziałam, że jest to babeczka, która nadaję na tych samych falach co ja :) jej poczucie humoru, profesjonalizm I “spokój”, który potrafiła mi przekazać w krótkiej rozmowie tel. ujął mnie od pierwszego momentu.
Umówiłyśmy się, ze gdy tylko cokolwiek zacznie się dziać dzwonię do niej , a ona jeżeli nie ma w tym momencie dyżuru to jedzie prosto do szpitala. Głęboko w duszy modliłam się, żeby tylko ten dzień nastąpił jak nie będzie jej w szpitalu na dyżurze (nie chciałam zastępstwa, psychicznie byliśmy nastawieni, że to właśnie Ewa będzie nam towarzyszyć w tym dniu).
31.12.2014 r minął....41 t.c. Minął......i nic....szyjka , która skróciła mi się w 34 t.c. Na 1,5 cm tak jak była tak I jest, rozwarcie na 1 cm utrzymywało się  od miesiąca, zero oznak zbliżającego się porodu.
Tydzień po terminie, czyli w 41 t.c trafiłam na oddział patologi ciąży na Inflancką – jakie miłe zaskoczenie gdy przychodząc na oddział wita cię położna, która się przedstawia, mówi co gdzie I jak....
sala 3 osobowa czyściutka,  toaleta osobna, no I dla mnie najważniejsze – porodówka na innym piętrze :) nie słychać krzyków rodzących ( tak jak to w innych szpitalach – np. Czerniakowskim), można w nocy normalnie zasnąć – chyba,że zaczyna rodzić koleżanka z łóżka obok :)
Na patologii leżałam 3 dni – przedostatniego dnia założyli mi cewnik, Który miał mi zgładzić szyjkę macicy I w konsekwencji wywołać akcję porodową – niestety tak się nie stało (szyjka zgładzona, ale skurczy brak:/ sama nie wiedziałam czy się cieszyć czy nie. Po założeniu cewnika rozsypałam się kompletnie – zdałam sobie sprawę, że to już tak blisko, ze to zaraz..... wpadłam w jakąś histerię I zaczęłam płakać – zadzwoniłam do męża, który właśnie do mnie jechał I miał być za 0,5 h, gdy usłyszał moje szlochanie przez telefon zadzwonił do Ewy I powiedział, że spanikowałam...
Ewa od razu do mnie zadzwoniła – uspokoiła mnie -poczułam, ze wszystko będzie dobrze, że Ona wszystkim się zajmie – wiedziałam, że ktoś ma nad tym kontrolę....że nie jesteśmy z mężem sami.....
Następnego dnia po założonym cewniku, gdy nic się nie wydarzyło miałam iść na oxy (ale ze względu na to, że na porodówce oblężenie ,pierwszeństwo miały dziewczyny z nadciśnieniem I z dłuższym terminem niż ja – z jednej strony poczułam ulgę – jeszcze jeden dzień – psychicznie cały dzień nastawiałam się na to ,że jutro będę rodzić, że muszę być dzielna, że nie mogę robić cyrków I panikować...:)Następnego dnia o godz. 9:00 ja I 3 inne dziewczyny zostałyśmy skierowane na salę przedporodową na podanie oksytocyny – starałam się być opanowana, ale stres robił swoje – zaczęłam dostawać  powoli skurczy – położna, która podawała mi oksytocynę stwierdziła, że coś może dzisiaj z tego być, bo widzi, ze dostałam już swoich skurczy – oczywiście z Ewą byłam cały czas na telefonie (na szczęście nie miała wtedy dyżuru :) więc była Tylko dla mnie :)) Ewa telefonicznie kontaktowała się z położnymi na oddziale, a wiec doskonale wiedziała, na jakim etapie są moje skurcze.
Ok godz 10:30 dostałam tel. Od Ewy :”Aguś jadę do Ciebie – ok 12:00 zaczynamy rodzić:)” Słysząc te słowa I sposób w jaki je wypowiedziała autentycznie się ucieszyłam, przestałam się bać. Mąż już jechał, a ja powoli zaczynałam odczuwać skurcze. W między czasie pobrali mi badania krwi do ZZO – z góry wiedzieliśmy, ze jeżeli tylko to będzie możliwe, to chcę rodzić ze znieczuleniem (koleżanki, które miały ZZO w 99% wypowiadały się pozytywnie o porodzie).
11:30  - przenieśli mnie na salę porodową – przyjechała Ewcia I mój mąż:) (swoją drogą sala wypas – nie czuć , ze jest się na porodówce, a raczej w jakimś dobrym hotelu -pełen komfort – wanna, oddzielnie prysznic, piłeczki, drabineczki itp. - ja trafiłam do sali “Magda”) - skurcze zaczynały być coraz bardziej odczuwalne – 5 cm rozwarcia – ból porównywalny do okresowego
12:00  - przyszedł anestezjolog wykonać znieczulenie – nie było to przyjemne, ale na szczęście nie trwało to długo – jedno nakłucie znieczulające + nakłucie które wprowadzało znieczulenie.
 Momentalnie poczułam, ze nie czuję skurczy...zaraz po podaniu znieczulenia odeszły mi wody – (chlupnęło jak na filmach:))
12:30 – 15:00 (dokładnie nie pamiętam która była godzina, gdy zaczęło się parcie,ale chyba coś ok 15:00) I tu pełen odjazd – nagrywaliśmy filmiki (mąż miał kamerę), opowiadaliśmy sobie o podróżach, wakacjach, rozmawialiśmy o facetach:) I itp. - śmiechu było dużo – a wszystko przy: 6,7,8,9 no I przy 10 cm rozwarcia !!!!!! a ja nic nie czułam !!!!!!!to było cudowne:))))) aż nie chciało mi się wierzyć !!!!!!!
ok. 15:00 zaczęłam czuć parcie ….. I się zaczęło :) z góry wiedziałam, ze muszę słuchać Ewci, a wtedy wszystko pójdzie szybko I sprawnie – wcześniej wytłumaczyła mi jak mam przeć  - było to nieprzyjemne (tak jakby Ci ktoś pupę zaszył I podał środek na przeczyszczenie), ale nie krzyczałam I nie płakałam co najważniejsze  - uważam, ze jest to ból do zniesienia gdzie mój próg bólu jest naprawdę niski (u dentysty wszystkie zęby leczone przy najwyższej dawce znieczulenia:)
15:25 – jest już z nami nasza Matylda:)))) 10/10 punktów w skali apgar:) pełnia szczęścia!!!!! Wszystko się udało :) oboje z mężem byliśmy w ciężkim szoku, że to już, że tak bez bólu????zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażaliśmy......o wiele gorzej nawet w najlepszej wersji
ok. 16:30 zostałam przewieziona razem z małą do sali na położnictwo – była tam jedna dziewczyna, która nie mogła uwierzyć, że ja przed chwilą rodziłam – jak to? Ty taka uśmiechnięta? Nie jesteś zmęczona???? Dodam,że tej nocy spałam tylko 2h (byłam tak pełna energii po tym porodzie, ze emocje nie pozwalały mi spać:)
Nasz Anioł – nasza położna Ewcia – wszystko potoczyło się tak dzięki niej:)Jak się okazało 10.01.2015 r – dzień mojego porodu okazał się dniem urodzin naszej Ewci (położnej) jak I mojego taty( dziadek dostał najlepszy prezent:)) Z Ewą poczułam ogromną więź – stałą się bardzo ważną osobą dla naszej rodziny – to w końcu Ona przywitała naszą córeczkę na świecie – oboje z mężem stwierdziliśmy, ze Matylda drugie imię dostanie po cioci – Matylda Ewa :)
W szpitalu byłyśmy jeszcze 4 dni (Matylda miała żółtaczkę z konfliktu grupy krwi AB0) przez ten czas Ewcia praktycznie codziennie nas odwiedzała  - naprawdę super babka!!!!! mam nadzieję, ze uda się tą znajomość utrzymać :)))
Jeżeli chodzi o oddział położnictwa to muszę przyznać, ze po opiniach, które czytałam na forach byłam naprawdę mile zaskoczona – przez 4 dni nie było żadnego problemu, żeby położne przyszły pomóc przystawić mała do piersi, pokazać jak ją przewinąć, jak czyścić pępuszek – naprawdę miła atmosfera!
Podsumowując mój dość długi wywód:) jestem zachwycona szpitalem na Inflanckiej a przede wszystkim swoim porodem -stwierdziłam, że muszę się tym podzielić, żeby każda z was mogła go przeżyć w taki sposób jak ja....czyli urodzić po ludzku, bez bólu I bez traumy. Życzę wam również tak wspaniałe położnej jak Ewcia!!!W przypadku jakiś pytań podaję maila do siebie – chętnie podzielę się bardziej szczegółową relacją :)

Mama Matyldy

2 komentarze:

  1. Zazdroszczę Ci tak fajnego porodu. Pomimo rad koleżanki, żeby pojechać do szpitala gdzie oferują zzo, pojechaliśmy do najbliższego. Żałuję. Poród wspominam fatalnie. Już zdecydowałam, że przy drugiej ciąży poród na bank będzie z zzo. Czy są jakieś rady, których byś mi udzieliła? :) Czy wszystkie Twoje znajome, które rodziła z zzo są zadowolone? Ciężko mi się natkną na opisy porodów z zzo. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. czesc
    powiedzmi czy przedznieczukeniem ,probowalas pozycji porodwych kucnych,itd, czy pani Ewa trzymala Cie ze tak powiem na lezaco,bo ja nie chce na lezaco,malo intuicyjna pozycja,i nie chorniaca krocza...daj znac

    OdpowiedzUsuń